poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział I

Las  wypełniał cichy szum liści, pohukiwanie sowy, która gdzieś się ukrywała obserwując wszystkich swoimi jasnożółtymi ślepiami i moimi ciężkimi krokami, które echem się roznosiły. Wkoło było słychać odgłosy rozmów zwierząt, w których przekazywały sobie nowiny z całego dnia. Plotkarze… Jedynym źródłem światła było zachodzące słońce, które cieszyło oko pięknym widokiem.
Szedłem wąską dróżką usianą starymi, zeschniętymi liśćmi i gałązkami wśród gęstych krzaków i wysokich drzew. Nie miałem konkretnego celu… Pragnąłem iść… Tylko iść… To taka zwykła czynność, na którą nikt nie zwraca uwagi, a na świecie jest tyle ludzi, którzy pięknie malują, śpiewają, ale nie mogą wykonywać tej banalnej czynności, chodzenia. Przez całe życie przykuci do wózka, codziennie zmierzający się z drwiącymi spojrzeniami…
-Coś cię wzięło na przemyślenia- usłyszałem cichy, ochrypły szept, na który aż podskoczyłem a cichy krzyk przerażenia wydobył się z moich ust roznosząc się po lesie.
-Harry!- wyszeptałem karcąco  nie chcąc  mącić spokoju panującego w lesie. Duch zrobił przepraszającą minę, chowając ręce za siebie.  Jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
-Wybacz. Nie chciałem.
-Wiem- westchnąłem. Zatrzymałem się pod rozłożystym drzewem i usiadłem.
-Czy stało się coś o czym nie wiem?- usłyszałem ciche pytanie padające z mojej prawej strony. Odwróciłem głowę. Siedział pochylony do przodu, bawiąc się swoimi palcami.  Włosy opadły mu na czoło a na nagiej skórze ramion pojawiła się gęsia skórka.
-A istnieje taka rzecz?- zapytałem przechylając głowę. Harry roześmiał się.- Też tak sądzę. Nic się nie stało, Hazz- powiedziałem ciszej.  Delikatny uśmiech przemknął po jego twarzy kiedy poczuł moje gorące palce na swoim chłodnym, mglistym czole w geście odgarnięcia grzywki.
-Na pewno?- zapytał uważnie mi się przyglądając. Przytaknąłem.
- Oczywiście.- A co niby miałem mu powiedzieć? Prawdę? Jeszcze nie jestem na tyle szalony i zdesperowany, żeby mnie znienawidził.
-To dobrze- uśmiechnął się szeroko.- Martwię się o ciebie Lou.
-Wiem o tym. Wiem… Ja o ciebie też.
Wspomnienie wczorajszego spaceru nie znikało z moich myśli a wątpliwości nasilały się coraz bardziej. Bałem się, że Harry dowie się co mnie trapi, a wtedy…
Poczułem delikatny podmuch wiatru, a później mgliste dotknięcie na karku… Nigdy nie dasz mi spokoju? Uśmiechnąłem się, dyskretnie rozglądając się wkoło.  
-Nie…- usłyszałem szept cichszy niż wiatr przeznaczony tylko dla mnie. Pokręciłem rozbawiony głową.
-Louis?- usłyszałem zdziwiony głos Carmen.  Spojrzałem na jej twarz w odcieniu mlecznej czekolady. Obok stali: Lucas, wysoki, chudy brunet i Ana pękata blondynka o śniadej cerze. Wszyscy mieli zmartwione twarze i wzrok utkwiony we mnie. Zdałem sobie sprawę, że od godziny siedzimy pod mostem zamiast grzecznie robić notatki na lekcjach, a ja nie odezwałem się ani słowem. Jedynie ciche „cześć” i „tak”, kiedy zapytali się czy idziemy na wagary.
-Co się dzieję?- zapytała Ana kładąc swoją pulchną dłoń na moim ramieniu. Spojrzałem na rękę, która miała być „sygnałem”, że się o mnie martwią i są „ze mną” i zapragnąłem zostać sam.
-Nic- odpowiedziałem starając się uśmiechnąć.  
-Jasne- odparł sarkastycznie Lucas.  Spojrzałem na niego spod uniesionych brwi.
-Zarzucasz mi kłamstwo?
Milczał przez chwilę po czym z westchnieniem pokiwał głową. Zagotowało się we mnie. Jak mógł mi nie ufać! Mój najlepszy przyjaciel?!  Zanim zdążyłem rozwinąć swoje myśli i zastanowić się nad tym co robię trzymałem go  już za kołnierz  koszuli i przycisnąłem do zimnej ściany mostu. Lucasowi dech zaparło w piersiach a dziewczyny zaczęły histerycznie krzyczeć. Carmen próbowała mnie odciągnąć od chłopaka, ale ja przyciskałem go coraz mocniej do starych, czerwonych cegieł patrząc prosto w jego zielone, zlęknione tęczówki.
-Powiedz to na głos tchórzu!- warknąłem.
-Louis…- wychrypiał.- Co ty...?
-Louis! Puść go!- krzyczała przerażona Ana.
-Cicho bądź!- krzyknąłem kierując wzrok na małą kulkę z blond czupryną na głowie.
-Powiedz to na głos!- zwróciłem się do Lucasa mocniej wbijając jego plecy w nierówności w moście.- Powiedz!- krzyknąłem dobitniej.
-Kłamiesz!- wyszeptał ochrypłym głosem.
-Louis puść go- usłyszałem nagle spokojny głos Harry’ego.
-Nie!- krzyknąłem w odpowiedzi. Lucas zaczął się trząść jeszcze bardziej.
-Louis… Lou- powiedział dobitniej  Hazz. Lucas robił się fioletowy na twarzy.- Louis… Louis! Spójrz na mnie… Louis, do cholery! Spójrz na mnie.- Z wahaniem spojrzałem na jego twarzy, która nie wyrażała żadnych emocji natomiast oczy… Poczułem ukłucie w sercu… Jego oczy były pełne zawodu.  
Stróżki potu spływały mi po czole, a oczy zapełniły się łzami. To tak bardzo bolało. Odwróciłem wzrok w stronę Luca i te jego zielone, przerażone oczy tak bardzo podobne do jego oczu sprawiły, że poluźniłem uścisk.
-Lou… Louis… Puść go… Nie chcesz mu zrobić krzywdy… To twój przyjaciel- przemawiał kojącym głosem Harry.
-Nie baw się teraz w terapeutę!- zawołałem żałośnie mocniej zaciskając dłonie na czarnej koszulce Lucasa.
-Dobra! Puść go to kurwy nędzy, albo go zabijesz!- ryknął wściekły. To podziałało na mnie jak kubeł lodowatej wody. Puściłem Lucasa.  Przyjrzałem się swoim dłoniom, których palce były białe jak mąka z szeroko rozwartymi oczyma.  Chciałem udusić swojego najlepszego przyjaciela.
Co się ze mną dzieje do cholery?!
Usiadłem, opierając się o mur mostu tępo wpatrując się w ziemie.
-Louis?- przerwała niezręczną cisze Ana stojąca naprzeciwko mnie.  Carmen klęczała przy przerażonym Lucasie próbując go uspokoić.
-On chciał mnie zabić! Chciał mnie zabić!- wydzierał się.
-Zamknij ryj!- krzyknąłem. Umilkł przerażony, a dziewczyny spojrzały na mnie ze strachem w oczach.
-Co się z tobą dzieję?!
-Idźcie stąd. Chcę być sam- powiedziałem cicho odwracając się plecami. Po chwili moich uszu dobiegł dźwięk szurania butów o kamieniste podłoże. Po policzkach spływały mi ogromne łzy. Chciałem go zabić… Zabić… Jestem potworem.
-Louis…- odezwał się cichym głosem Harry. Usiadł obok mnie, przyglądając mi się dokładnie. Spojrzałem na niego spod zapuchniętych oczu.
-Zostaw mnie!- warknąłem wściekły.Na swoich ramionach poczułem jego zimną rękę przyciągającą do swojej klatki piersiowej.
-Shhh… Jestem z tobą- powiedział gładząc moje plecy.
-Puść mnie. Nie lubię jak ktoś mnie przytula.
Roześmiał się.
-Ale mnie lubisz?
Nie odpowiedziałem. Harry wzmocnił uścisk a ja wtuliłem się bardziej w jego klatkę.
-Lubisz…- mruknął.
-Nie- odpowiedziałem ledwo słyszalnym głosem.
-Lubisz, lubisz.
Westchnąłem zrezygnowany.
-Może trochę…
_____________________________________________
Hej o  to I rozdział zupełnie inny niż poprzedni. 
Napiszcie kilka słów, co o tym sądzicie. Będę wdzięczna. :)


sobota, 11 stycznia 2014

Prolog

Szedłem wzdłuż korytarza ze świecą wysoko uniesioną do góry. Drewniana podłoga cicho skrzypiała pod moimi bosymi stopami. 
Nagle pulsujący ból rozszedł się w dużym palcu u mojej nogi. Przeklęty fotel! Stłumiłem przekleństwo cisnące się na usta i kulejąc udałem się do kuchni.
Kiedy nacisnąłem włącznik światła po pomieszczeniu rozeszło się charakterystyczne, ciche pstryknięcie. Wiązka światła, która padała z starej, zakurzonej żarówki nie dawała wiele. Ledwie oświetlała środek kuchni i kuchenkę gazową. 
Zlodowaciałymi palcami objąłem czarną rączkę czajnika i podszedłem do zlewu, gdzie nalałem do niego lodowatej wody; kilka kropel spadło na dłoń przyprawiając mnie o dreszcze. Fioletowe płomyki buchnęły a ja cierpliwie czekałem aż woda się zagotuję.  Oparłem się o brzeg stołu i zacząłem przyglądać się pająkowi, który tkał pajęczynę nad żarówką. Białą nitką utworzył kształt koła, które przecinały poziome linie.
Z odrętwienia wyrwał mnie gwizd boleśnie raniący  uszy. Chwyciłem czerwoną szmatę i zdjąłem czajnik z ognia łapiąc za rozgrzaną rączkę. Zalałem wcześniej przygotowany kubek i poszedłem do pokoju.
Kiedy znalazłem się w środku podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Nocna bryza owiała moją twarz, do nosa dotarło słone powietrze a uszy zaatakował szum fal. Wielka latarnia morska, która stała kilkaset metrów od mojego domu oświetlała morze, światłem wydobywającym się z latarni dając statkom  sygnały.
-Witaj- usłyszałem za sobą cichy, ochrypły szept. Na swoich ramionach poczułem ciężkie, męskie dłonie. Kiedyś krzyknąłbym przerażony jak dziewczynka, ale teraz jestem już przyzwyczajony… Jeśli tak to można nazwać… Upiłem łyk gorącej herbaty i utkwiłem wzrok w wielkiej karuzeli, która świeciła czerwienią i błękitem z pobliskiego miasteczka.
-Cześć- odpowiedziałem cicho. Brzmiało niemal jak westchnienie.
-Jak ci minął dzień?- zapytał wesoło. Usłyszałem dźwięk zapadającego się łóżka; usiadł.
-Jak byś nie wiedział- mruknąłem.  Czy można przyzwyczaić się do zjawy, która śledzi każdy twój ruch?
-Chyba nie- wyszeptał smutno.
-Ugh… Umiesz czytać w myślach?!-warknąłem wściekły. Za moimi plecami zabrzmiał cichy chichot.
-Nie, nie umiem.  Ale chciałbym mieć taką umiejętność- westchnął rozmarzony. Odwróciłem się do niego z wysoko uniesioną brwią.
- No co?- na jego bladej twarzy pojawił się szeroki uśmiech ukazując jego idealne, białe zęby. Pokręciłem głową.
-Nie mogę uwierzyć…. Chcesz czytać w myślach? Serio? Przecież i tak bez tego umiesz odgadnąć ludzkie myśli.
-No właśnie. Ja zgaduję. A przecież mogę się mylić.- W jego głosie zabrzmiała nutka nadziei. Spojrzałem  ze zdziwieniem w jego intensywnie zielone oczy, które niezwykle błyszczały, ale nie zauważyłem niczego nadzwyczajnego. Jak zwykle czaił się w nich pieprzony dupek. Może mi się zdawało? Na pewno mi się tylko zdawało.
-Więc?- zapytałem łapiąc kubek.- Shh…- syknąłem kiedy moje palce dotknęły gorącego naczynia.
-Więc co?- zapytał śmiejąc się.
-Styles!- zawarczałem wściekły. Czułem jak moje policzki płoną. Dlaczego muszę być taką łamagą?!
-  Oczy są otwartą księgą jeśli będziesz bardzo spostrzegawczy.
Chwila przerwy.
Kolejny łyk herbaty.
-A ty wiesz, że potrafię.- Posłał mi perskie oko.
-Nienawidzę cię- jęknąłem opadając na drewniane krzesło. Harry uśmiechnął się szeroko.
-Wiem o tym doskonale.- w jego głosie zabrzmiał delikatny smutek, przykryty grubą warstwą sztucznej radości a moje serce zrobiło się ciężkie jak stutonowy kamień.
-Przepraszam. Wcale tak nie myślę… Ja po prostu…- Schowałem twarz w dłoniach.
-Za dużo myślisz- dobiegł mnie ochrypły szept tuż za moich pleców. Odwróciłem głowę i ujrzałam Harry’ego. Stał z rękoma założonymi z tyłu, z lekko przechyloną sylwetką i niezdecydowaniem w oczach. Zrobił mikroskopijny krok w moją stronę, a potem gwałtownie się cofnął z głośnym westchnieniem.
-Dopij herbatę i idź spać.
-Nie jesteś moją matką- odpowiedziałem zirytowany.  Mimo to wziąłem kubek i przytknąłem go do ust. Skrzywiłem się kiedy poczułem smak już zimnego  napoju.
-Niedobre.
 Usłyszałem cichy chichot. Stał przy oknie, opierając się o ścianę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Czemu mi się przyglądasz?- zapytałem z wyrzutem. Nienawidzę kiedy ktoś patrzy się na mnie dłużej niż dziesięć sekund. Harry uśmiechnął się i odwrócił wzrok. Ubrany w czarne jeansy i czarną koszulkę na długi rękawy zlewał się z szafą stojącą z nim. Westchnąłem.
-Powiesz mi kiedyś?- zapytałem wchodząc pod kołdrę.
-Ale co?
- Czy ty zawsze musisz udawać takiego debila?- Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Odpowiedź ma chyba brzmieć: nie? Louis co ja mam ci powiedzieć?
-Prawdę.- Posmutniał.
-Obiecałem, że ci powiem. W odpowiednim…
-Czasie- przerwałem mu i odwróciłem się na drugi bok. Nakryłem się po same uszy i głęboko odetchnąłem.
-Idź sobie!- warknąłem wściekły.
-Dobranoc- wyszeptał smutno. Usłyszałem dźwięk zamykanego okna. Po moich policzkach spływały dwie, ogromne łzy. Wszystko… Wszystko… Zawsze…

_________________________________________________________________
Wchodźcie na tego bloga ----------------------> http://some-mistakes-fanfiction.blogspot.com
Autorką jest osoba, która wykonała zwiastun do tego ff, który znajdziecie u góry ^
                                                                                                                   
                                                                                                                   
Miłego dnia :)
PS: Jak już tu jesteście to zostawcie po sobie jakiś ślad w postaci komentarza.