Las wypełniał cichy szum liści, pohukiwanie sowy,
która gdzieś się ukrywała obserwując wszystkich swoimi jasnożółtymi ślepiami i
moimi ciężkimi krokami, które echem się roznosiły. Wkoło było słychać odgłosy rozmów
zwierząt, w których przekazywały sobie nowiny z całego dnia. Plotkarze… Jedynym
źródłem światła było zachodzące słońce, które cieszyło oko pięknym widokiem.
Szedłem wąską dróżką
usianą starymi, zeschniętymi liśćmi i gałązkami wśród gęstych krzaków i
wysokich drzew. Nie miałem konkretnego celu… Pragnąłem iść… Tylko iść… To taka
zwykła czynność, na którą nikt nie zwraca uwagi, a na świecie jest tyle ludzi,
którzy pięknie malują, śpiewają, ale nie mogą wykonywać tej banalnej czynności,
chodzenia. Przez całe życie przykuci do wózka, codziennie zmierzający się z
drwiącymi spojrzeniami…
-Coś cię wzięło na
przemyślenia- usłyszałem cichy, ochrypły szept, na który aż podskoczyłem a
cichy krzyk przerażenia wydobył się z moich ust roznosząc się po lesie.
-Harry!- wyszeptałem
karcąco nie chcąc mącić spokoju panującego w lesie. Duch zrobił
przepraszającą minę, chowając ręce za siebie. Jego usta wykrzywiły się w delikatnym
uśmiechu.
-Wybacz. Nie chciałem.
-Wiem- westchnąłem.
Zatrzymałem się pod rozłożystym drzewem i usiadłem.
-Czy stało się coś o
czym nie wiem?- usłyszałem ciche pytanie padające z mojej prawej strony.
Odwróciłem głowę. Siedział pochylony do przodu, bawiąc się swoimi palcami. Włosy opadły mu na czoło a na nagiej skórze
ramion pojawiła się gęsia skórka.
-A istnieje taka
rzecz?- zapytałem przechylając głowę. Harry roześmiał się.- Też tak sądzę. Nic
się nie stało, Hazz- powiedziałem ciszej.
Delikatny uśmiech przemknął po jego twarzy kiedy poczuł moje gorące
palce na swoim chłodnym, mglistym czole w geście odgarnięcia grzywki.
-Na pewno?- zapytał
uważnie mi się przyglądając. Przytaknąłem.
- Oczywiście.- A co
niby miałem mu powiedzieć? Prawdę? Jeszcze nie jestem na tyle szalony i
zdesperowany, żeby mnie znienawidził.
-To dobrze- uśmiechnął
się szeroko.- Martwię się o ciebie Lou.
-Wiem o tym. Wiem… Ja
o ciebie też.
Wspomnienie wczorajszego spaceru nie znikało z moich myśli a
wątpliwości nasilały się coraz bardziej. Bałem się, że Harry dowie się co mnie
trapi, a wtedy…
Poczułem delikatny podmuch wiatru, a później mgliste
dotknięcie na karku… Nigdy nie dasz mi
spokoju? Uśmiechnąłem się, dyskretnie rozglądając się wkoło.
-Nie…- usłyszałem
szept cichszy niż wiatr przeznaczony tylko dla mnie. Pokręciłem rozbawiony
głową.
-Louis?- usłyszałem zdziwiony głos Carmen. Spojrzałem na jej twarz w odcieniu mlecznej
czekolady. Obok stali: Lucas, wysoki, chudy brunet i Ana pękata blondynka o
śniadej cerze. Wszyscy mieli zmartwione twarze i wzrok utkwiony we mnie. Zdałem
sobie sprawę, że od godziny siedzimy pod mostem zamiast grzecznie robić notatki
na lekcjach, a ja nie odezwałem się ani słowem. Jedynie ciche „cześć” i „tak”,
kiedy zapytali się czy idziemy na wagary.
-Co się dzieję?- zapytała Ana kładąc swoją pulchną dłoń na
moim ramieniu. Spojrzałem na rękę, która miała być „sygnałem”, że się o mnie
martwią i są „ze mną” i zapragnąłem zostać sam.
-Nic- odpowiedziałem starając się uśmiechnąć.
-Jasne- odparł sarkastycznie Lucas. Spojrzałem na niego spod uniesionych brwi.
-Zarzucasz mi kłamstwo?
Milczał przez chwilę po czym z westchnieniem pokiwał głową.
Zagotowało się we mnie. Jak mógł mi nie
ufać! Mój najlepszy przyjaciel?! Zanim
zdążyłem rozwinąć swoje myśli i zastanowić się nad tym co robię trzymałem go już za kołnierz koszuli i przycisnąłem do zimnej ściany mostu.
Lucasowi dech zaparło w piersiach a dziewczyny zaczęły histerycznie krzyczeć.
Carmen próbowała mnie odciągnąć od chłopaka, ale ja przyciskałem go coraz
mocniej do starych, czerwonych cegieł patrząc prosto w jego zielone, zlęknione
tęczówki.
-Powiedz to na głos tchórzu!- warknąłem.
-Louis…- wychrypiał.- Co ty...?
-Louis! Puść go!- krzyczała przerażona Ana.
-Cicho bądź!- krzyknąłem kierując wzrok na małą kulkę z
blond czupryną na głowie.
-Powiedz to na głos!- zwróciłem się do Lucasa mocniej
wbijając jego plecy w nierówności w moście.- Powiedz!- krzyknąłem dobitniej.
-Kłamiesz!- wyszeptał ochrypłym głosem.
-Louis puść go-
usłyszałem nagle spokojny głos Harry’ego.
-Nie!- krzyknąłem w odpowiedzi. Lucas zaczął się trząść
jeszcze bardziej.
-Louis… Lou- powiedział
dobitniej Hazz. Lucas robił się
fioletowy na twarzy.- Louis… Louis!
Spójrz na mnie… Louis, do cholery! Spójrz na mnie.- Z wahaniem spojrzałem
na jego twarzy, która nie wyrażała żadnych emocji natomiast oczy… Poczułem
ukłucie w sercu… Jego oczy były pełne zawodu.
Stróżki potu spływały mi po czole, a oczy zapełniły się
łzami. To tak bardzo bolało. Odwróciłem wzrok w stronę Luca i te jego zielone,
przerażone oczy tak bardzo podobne do jego
oczu sprawiły, że poluźniłem uścisk.
-Lou… Louis… Puść go…
Nie chcesz mu zrobić krzywdy… To twój przyjaciel- przemawiał kojącym głosem
Harry.
-Nie baw się teraz w terapeutę!- zawołałem żałośnie mocniej
zaciskając dłonie na czarnej koszulce Lucasa.
-Dobra! Puść go to
kurwy nędzy, albo go zabijesz!- ryknął wściekły. To podziałało na mnie jak
kubeł lodowatej wody. Puściłem Lucasa.
Przyjrzałem się swoim dłoniom, których palce były białe jak mąka z
szeroko rozwartymi oczyma. Chciałem
udusić swojego najlepszego przyjaciela.
Co się ze mną dzieje do cholery?!
Usiadłem, opierając się o mur mostu tępo wpatrując się w
ziemie.
-Louis?- przerwała niezręczną cisze Ana stojąca naprzeciwko
mnie. Carmen klęczała przy przerażonym
Lucasie próbując go uspokoić.
-On chciał mnie zabić! Chciał mnie zabić!- wydzierał się.
-Zamknij ryj!- krzyknąłem. Umilkł przerażony, a dziewczyny
spojrzały na mnie ze strachem w oczach.
-Co się z tobą dzieję?!
-Idźcie stąd. Chcę być sam- powiedziałem cicho odwracając
się plecami. Po chwili moich uszu dobiegł dźwięk szurania butów o kamieniste
podłoże. Po policzkach spływały mi ogromne łzy. Chciałem go zabić… Zabić… Jestem potworem.
-Louis…- odezwał
się cichym głosem Harry. Usiadł obok mnie, przyglądając mi się dokładnie.
Spojrzałem na niego spod zapuchniętych oczu.
-Zostaw mnie!- warknąłem
wściekły.Na swoich ramionach poczułem jego zimną rękę przyciągającą do swojej
klatki piersiowej.
-Shhh… Jestem z tobą-
powiedział gładząc moje plecy.
-Puść mnie. Nie lubię jak ktoś mnie przytula.
Roześmiał się.
-Ale mnie lubisz?
Nie odpowiedziałem. Harry wzmocnił uścisk a ja wtuliłem się bardziej
w jego klatkę.
-Lubisz…- mruknął.
-Nie- odpowiedziałem ledwo słyszalnym głosem.
-Lubisz, lubisz.
Westchnąłem zrezygnowany.
-Może trochę…
_____________________________________________
Hej o to I rozdział zupełnie inny niż poprzedni.
Napiszcie kilka słów, co o tym sądzicie. Będę wdzięczna. :)